Czy pisarz dziecięcy nigdy nie przestaje być dzieckiem?
Nie mogę w żaden sposób generalizować, ale mam wrażenie, że mężczyźnie w ogóle trudno przestać być dzieckiem (śmiech).
I pielęgnujesz to dziecko w sobie? Jak to robisz?
Rzekłbym, że nie wolno poddawać się prozie życia i od czasu do czasu pozwalać sobie na coś niepraktycznego jak spacer w deszczu czy wieczór pod kocem, ale to pewnie truizm. Na pewno pomaga w tym posiadanie własnych dzieci, bo te nierzadko – jak moja malutka córeczka – okazują się dobrymi nauczycielami życia.
Opowiedz o swoich pasjach i podróżach. Skąd się wzięła miłość do Skandynawii?
Miłość do Skandynawii wzięła się z buntu młodzieńczego. W czasach, gdy trzeba było podjąć decyzję o kierunku studiów, moi koledzy decydowali się głównie na medycynę, ekonomię bądź prawo. Ja zaś nie przepadam za krwią, cyframi i niezrozumiałym językiem, a więc poszedłem za sercem i zdecydowałem się na filologię norweską. Chciałem robić coś z klimatem, coś związanego z wikingami, trollami, zimnym wiatrem i mrocznymi opowieściami. Same studia okazały się prozaiczne do bólu, ale klimat odnalazłem i pielęgnuję go do dziś.
Dziecięcy czytelnik jest bardzo wybredny. Skąd czerpiesz pomysły?
Nie jest to łatwe. Pomagają zabawy słowami, spacery po lesie i oglądanie bałaganu, który robią moje starsze dzieciaki. Naprawdę!
Jakie według Ciebie kryteria musi spełniać książka, żeby spodobała się dzieciom? Co jest najważniejsze? Bohaterowie, ich przygody, a może język?
Wszystko naraz. Pamiętam z dzieciństwa bajki, w których nie lubiłem głównego bohatera lub drażniły mnie ich przygody, a jako dorosły nierzadko widzę historie, które są po prostu źle napisane lub przetłumaczone.
Czy to prawda, że marzysz o tym, by kiedyś napisać bajkę idealną? Czyli jaką właściwie?
Bajka idealna to bardzo subiektywny termin. Myślę, że każdy taką ma...
Jakie książki lubisz czytać, a może słuchać?
Rzadko czytam, niestety, gdyż czas, który mógłbym poświęcić na czytanie, z reguły zajmuje mi pisanie. Uwielbiam powieści historyczne Kena Folletta i klimatyczne kryminały Stiega Larsona, lubię język Billa Brysona i Patricka O’Briana, a z rodzimych pisarzy Antoniego Gołubiewa, Elżbietę Cherezińską oraz oczywiście Andrzeja Sapkowskiego.
Co sądzisz o audiobookach? Lubisz taką formę książki?
Uwielbiam je. Dobrze czytany audiobook jest w stanie ubarwić nudne czynności domowe jak sprzątanie czy malowanie ścian.
Jak to jest słuchać własnych książek w interpretacjach lektorów i aktorów?
Słucham ich z niedowierzaniem. Bardzo krytycznie podchodzę do własnej twórczości i czasem trudno mi uwierzyć, że lektor, interpretując je, przydaje im tak wielką wartość.
Czy już w dzieciństwie chciałeś zostać pisarzem?
Chyba tak. Zaczęło się od czwartej klasy podstawówki, kiedy to pisałem w zeszytach w kratkę przygody lwa Leo i słonia Rafała, a potem sam je ilustrowałem. Niestety, zaginęły w mrokach dziejów.
Najważniejsza książka Twojego dzieciństwa to…
„Czterej pancerni i pies”.
Jak powstała historia Tappiego i skąd wzięło się jego imię?
Imię zapożyczyłem od pewnego wydrzyka na dalekiej Islandii, który zaprzyjaźnił się z ludzi i karmił się kiełbaskami z miejscowego stoiska z hot dogami, a historia powstawała wolno i z przeszkodami. Musiało upłynąć sporo czasu, nim obmyśliłem wikinga, który będzie nieszkodliwy i kochany. Wszak wikingowie raczej źle się kojarzą J
Co cenisz w tworzeniu dla dzieci i młodzieży?
To, że w przeciwieństwie do większości książek dla dorosłych, książki dla dzieci mogą mieć prawdziwy wpływ na ich rozwój.
Nad czym teraz pracujesz?
Mam na warsztacie swe pierwsze słowiańskie fantasy o jeszcze nie ustalonym tytule, a zaraz po nim biorę się za drugą część Królewskiej Talli. Gdzieś leży rozgrzebany trzeci tom Martwego Jeziora, a w planach „Zaułki St Naarten”… Cóż, jest co robić.
Już niedługo przygody Tappiego do posłuchania w Storytel w interpretacji Wiktora Zborowskiego.