O trujących ziołach, z których nie powinno się robić herbaty, o szaleństwie i uwielbieniu niedoskonałości opowiada Aleksandra Zielińska.
Wracasz do opowiadań.
Ta były pierwszą formą literacką, z którą twórczo się zetknęłam. Parę lat temu, gdy zaczynałam pisać, debiutujący autorzy nie mieli za dużej przestrzeni do publikacji tekstów - do wyboru była tak naprawdę tylko prasa i zbiorcze antologie, a wiadomo, że, łatwiej tam opublikować właśnie opowiadanie. Mam bardzo duży sentyment do opowiadań. „Bura i szał” stanowiła dla mnie bardzo duże wyzwanie, zarówno pod kątem emocjonalnym, jak i warsztatowym. Powrót do krótkiej formy jest dla mnie powrotem do korzeni, odpoczynkiem, ale dużą przyjemnością!
Nie da się ich przeczytać na jeden raz.
Zdawałam sobie sprawę, że – pomimo małych rozmiarów - to nie będzie książka na jeden wieczór. Tematyka, nastrój i klimat rzeczywiście może wymagać większego zaangażowania niż mogłoby się na początku wydawać. Zależało mi na tym, żeby czytelnik miał potrzebę i chęć przemyślenia tekstu, zastanowienia się nad nim, a nawet poszukania własnego rozwiązania. Niektóre z opowiadań urywają się przed domykającą, ostateczną puentą, bo chciałam, żeby zostawić miejsce dla czytelnika i jego interpretacji. Mam nawet nadzieję, że czytelnik zobaczy tam więcej, niż ja.
W „Kijankach i kretowiskach” na plan pierwszy wybija się natura. Nieokiełznana, żywa, tajemnicza, może nawet metafizyczna – jak u Leśmiana.
Natura jest mi bardzo bliska z wielu powodów. Przede wszystkim wychowałam się w małej miejscowości, na Podkarpaciu, mój dom rodzinny znajduje się w polach, przy lesie i rzece. To środowisko, w którym dorastałam i spędzałam dużo czasu. W opowiadaniach często korzystam z perspektywy dziecięcej, dlatego uznałam, że taka sceneria i język, naszpikowany nazwami roślin i owadów, będzie doskonałym spoiwem. Moje teksty są fabularnie różnorodne, ale mają punkty zbieżne i jest to między innymi właśnie natura. Bardzo chciałam napisać zbiór, na który się złożą teksty świeże, stanowiące zamkniętą całość.
Natura u Ciebie ma pewną rolę do odegrania. Przenika życie człowieka, wpływa na niego - wabi, nęci, uśmierca.
Tak. Z jednej strony jest to środowisko bardzo przyjazne, ale natura może też być niebezpieczna. Próbuję trochę odczarować wizerunek wiejskich rejonów, jako tych sielskich ze smutnymi krowami na łąkach i domem nad rozlewiskiem. Nie zawsze grzyby, które się zbiera, są jadalne i nie zawsze to, co widzimy na powierzchni jeziora jest tym, czym nam się wydaje. Moi bohaterowie często znajdują się w momencie początku, przejścia albo transformacji i to symbolizują tytułowe kijanki. Natomiast kretowiska pokazują nam wyłącznie to, co znajduje się na powierzchni, ale z drugiej strony dają przeświadczenie o plątaninie korytarzy, jaka znajduje się pod ziemią.
Tak spędzałaś dzieciństwo? Biegałaś po łąkach? Zbierałaś trujące konwalie?
Wszyscy przeżyli! (śmiech) Trochę tak było. W małej miejscowości, dopóki nie poszłam do szkołyi dalej do liceum, nie było miejsc, gdzie ten czas można by zagospodarować inaczej. Razem z moim rodzeństwem najczęściej bawiłam się na podwórku, na łąkach, czy w lesie. Dużo jest w tych opowiadaniach znaków, które wynoszę z własnych wspomnień, ale są one oczywiście podkręcone, zmienione, przetworzone. Moje dzieciństwo było w dużej mierze szczęśliwe i normalne, w odróżnieniu od dzieciństwa niektórych bohaterów „Kijanek…”.
Wydobywasz stłumione emocje swoich bohaterów, konfrontujesz ich z nimi i obserwujesz – najczęściej katastrofę.
Nieda się uwolnić od doświadczeń z dzieciństwa, jeśli nie przeżyje się ich na nowo i nie domknie. Jest coś w tym, że emocje, które przeżywaliśmy w dzieciństwie, muszą znaleźć dla siebie ujście, bo inaczej wybrzuszą się jak kretowisko. a w końcu wybuchną w najmniej spodziewanym momencie lub etapie naszego życia. Również ja sama potrzebowałam - i dalej potrzebuję - doświadczenia życiowego oraz czasu, żeby móc nabrać tej perspektywy, w pewien sposób dojrzeć do ponownego spojrzenia na świat oczami dziecka. Ogromnie poszerza to pole widzenia i interpretacji.
Czas się u Ciebie zapętla, powtarza, jedna z bohaterek „wchodzi w ślady, które stawiała dwadzieścia lat temu”.
Trochę tu działa pamięć miejsca. W momencie, kiedy wracamy do przestrzeni, która była z nami związana wcześniej, możemy przypomnieć sobie, kim byliśmy lata temu oraz z dystansu spojrzeć na drogą, jaką pokonaliśmy. Wydaję mi się, że wtedy dużo prościej jest poradzić sobie z przeszłością, czy okiełznać wspomnienia. Sam motyw i symbolika wracania po własnych śladach do źródła była dla mnie bardzo interesująca i chciałam w końcu się z nią zmierzyć, to zresztą bardzo trudny temat. Próba rozliczania się z przeszłością, którą próbujemy czasem ukrywać pod stołem bywa czymś w ogóle nieosiągalnym i przerażającym.
Piszesz bardzo dojrzale jak na swój młody wiek. Masz jakieś psychologiczne wykształcenie?
Jestem z wykształcenia farmaceutą.
Stąd te rośliny i wiedza zielarska!
Tak, na studiach musiałam przejść przez kurs botaniki. Wiem teraz, że lepiej nie robić herbaty z bielunia albo tojadu. Na studiach zaliczyłam również kursy, które zahaczały o psychologię i psychiatrię. To były tematy, który bardzo mnie interesowały.
Piszesz, czyli nie pracujesz w zawodzie?
Nie, pracuję cały czas! Lubię swój zawód i kontakt z ludźmi. Zawsze są to nowe historie i nowe doświadczenia. Ale, gdy myślę o swojej dalekiej przyszłości, to chciałabym przesunąć te proporcje bardziej w kierunku literatury i sztuki, niż farmacji.
Fascynuje Cię ludzka niedoskonałość.
Uważam, że jest dużo bardziej ciekawsza niż perfekcyjny obrazek, który serwuje się nam w mediach. Podejrzewam, że czasem dla wielu osób konfrontacja z oczekiwaniami może być przyczyną masy problemów, bo niezależnie od tego, jak bardzo będziemy się starać, to zawsze nam czegoś zabraknie. Myślę, że w niedoskonałościach jest dużo więcej piękna niż w tym wspaniałych obrazach z reklam.Można znaleźć tam dużo więcej prawdy i prostoty. Hołubię sobie chaos i wszelkie pęknięcia, to moje środowisko naturalne. Doskonałe obrazki są nudne i przewidywalne.
Pociąga Cię też szaleństwo. Granica między normalnością i szaleństwem.
Bardzo trudno jest taką granicę postawić, bo też kim my jesteśmy, żeby sobie uzurpować prawo do stawiania jej w ogóle. Każdy z nas jest inny i inaczej postrzega świat, ciężko jest wyznaczyć margines między światem zmyślonym, a prawdziwym. Ten moment pogranicza, kiedy dwa światy się ze sobą przenikają jest dla mnie szalenie interesujący, bo ukryte są tam naprawdę ciekawe rzeczy. Czytelnik w kontakcie z takim tekstem też może się doszukać więcej własnych interpretacji.
Czy Ty też czasami masz kłopoty z wytyczeniem tej granicy między szaleństwem, a normalnością w swoim życiu?
Myślę, że każdy ma chwilę zwątpienia. Na przykład, czy te emocje, które przeżywam są właściwe? Z drugiej strony myślę sobie, że powinniśmy mieć kompletną wolność w tym, jak sobie z tym radzimy i co odczuwamy. Pisanie nie tyle jest dla mnie formą terapii, co formą ekspresji. Nie jestem jakoś szczególnie dobra w mówieniu i komunikacji werbalnej, bo podstawowym kanałem komunikacji jest dla mnie tekst pisany. To wentyl emocji, przeżyć i myśli.
Pisanie to samotny zawód?
To droga samotna i trudna. Kiedy piszę, potrzebuję ciszy i spokoju. Dopiero, gdy skończę pracę, mogę wyjść do ludzi, długim tunelem w kierunku światła.
Można popaść w szaleństwo.
Tak! (śmiech)
Zwłaszcza jak mordujesz bohaterów zielarskimi recepturami.
Lepiej bohaterów niż pacjentów. (śmiech)
Myślisz już o kolejnej książce?
Tym razem chciałbym zmierzyć się z wątkami historycznymi, co będzie dla mnie dużym wyzwaniem, bo nie mam jeszcze doświadczenia w tego typu pracy. Ale czuję, że teraz przyszedł właściwy moment, żeby spróbować, zawsze ciągnęło mnie do nowości i eksperymentów. Tematyka nowej powieści będzie dotyczyć historii moich rodzinnych stron. Chcę ją przetworzyć, uwspółcześnić, przybliżyć światu.
Jak się odnajdujesz w mieście?
Do 19. roku życia mieszkałam w małej miejscowości, potem wyjechałam na studia do Krakowa. Trudno było mi się przyzwyczaić do miejskich warunków. Wszystko okazywało się nowe, inne, dziwne. Z czasem oswoiłam sobie Kraków i czuję się tu coraz pewniej. Podoba mi się obraz miasta niedoskonałego, brudnego. Lubię eksplorować krakowskie obrzeża i pustostany, ale mimo wszystko tęsknię za moją łąką i lasem.
Aleksandra Zielińska - urodzona 1989 roku w Sandomierzu. Autorka powieści Przypadek Alicji (W.A.B., 2014; nominacja do Nagrody Conrada) oraz powieści Bura i szał (W.A.B., 2016). Laureatka stypendium twórczego miasta Krakowa w dziedzinie literatury. Jej książki tłumaczone są a na ukraiński, niemiecki i czeski. Właśnie ukazała się trzecia książka Zielińskiej Kijanki i kretowiska.
Aleksandra Zielińska, Kijanki i kretowiska, WAB